Muzyka była dla niego czymś więcej niż tylko dźwiękami. Była oddechem, pulsem, najczystszą formą istnienia. Przenikała każdy fragment jego duszy, stawała się nieodłącznym echem myśli i emocji. Dziś wciąż zdumiewa geniusz człowieka, który mimo narastającej ciszy wokół siebie, potrafił tworzyć dźwięki, jakby czerpał je nie ze słuchu, lecz z samej istoty wszechświata. Czy zapamiętał harmonie z czasów, gdy jeszcze słyszał? Czy nuty rozbrzmiewały w jego wnętrzu niczym niezniszczalne wspomnienie?
Dla zwykłego, słyszącego człowieka niewyobrażalne jest cierpienie twórcy, który nigdy nie usłyszy swego własnego dzieła, a mimo to z uporem kształtuje je niczym rzeźbiarz formujący kamień, którego struktury nigdy nie dotknie wzrokiem. A jednak Beethoven nie poddał się rozpaczy. Przeciwnie, tkwiła w nim paląca potrzeba, by przelać muzykę na papier, by podzielić się nią ze światem, choć sam mógł jej już nie doświadczać w sposób, w jaki doświadczał jej dawniej.
Jego życie i twórczość stały się symbolem walki, niemym świadectwem triumfu ducha nad ograniczeniami ciała. „Chciałem dowieść, że ten, kto postępuje dobrze i szlachetnie, zdolny jest przez to samo znieść nieszczęście” – pisał w lutym 1819 roku w liście do Magistratu Wiedeńskiego. Pragnął, by jego los, naznaczony bólem i samotnością, stał się podporą dla tych, którzy również cierpią. Chciał pokazać, że człowiek, mimo przeciwności losu, może wznieść się ponad własne słabości i zostawić po sobie coś, co przetrwa wieki.
I tak też się stało. Jego muzyka, potężna, burzliwa, pełna bólu, ale i nadziei, do dziś rozbrzmiewa w sercach ludzi, przypominając, że nawet w największej ciemności można odnaleźć światło.