„W 1949 roku jesienią ucałowałem moją młodziutką żonę i pojechałem się oczyszczać. Pojechałem szukać swego praproletariackiego źródła. Chciałem wstąpić w świętą rzekę losów robotniczych, zanurzyć się w niej po szyję i dokonać aktu ponownego chrztu, oczyszczenia, może nawet jakiegoś niejasnego odkupienia. […] Pojechałem do Nowej Huty i zwerbowałem się do „Beton-stalu” jako kopacz, czyli robotnik ziemny. Przez kilka miesięcy na przełomie 1949 i 1950 pracowałem koło Czyżyn przy budowie linii komunikacyjnej dla przyszłego miasta i kombinatu. Mieszkałem na ogólnej sali w starym austriackim forcie razem z krakowskimi i rzeszowskimi chłopami, którym marzyła się kariera robotnicza. W krótkim zimowym dniu o szarówce wlokłem się do roboty i o szarówce wracałem do fortu, gdzie pitrasiliśmy sobie jakieś dziwne obiado-kolacje. W ciągu tego krótkiego dnia przerzucałem żółtą ziemię z jednego drewnianego pomostu na drugi w przepastnych wykopach pod filary przyszłych wiaduktów. Ale jakoś nie przybywało mi robotniczej krzepy”.
Tadeusz Konwicki