Poranna ceremonia rozpoczyna się o siódmej rano. Kwadrans wcześniej po okolicznych górach echo niesie głos trąb wzywających na modlitwę. W klasztorze zamieszkanym przez ponad stu mnichów, obecnych jest zaledwie garstka. Większość wyruszyła na tradycyjną jałmużnę, dzięki której klasztor przetrwał dziesięć wieków. W klasztorze pozostali nauczyciele i adepci – chłopcy w wieku od 5 do 15 lat. Prześlizgują się przez niskie drzwi prowadzące do najstarszej kaplicy. Sadowią na modlitewnych siedziskach: niskich platformach obłożonych suknem i dywanami. Pozwalają swobodnie siedzieć w lotosie lub przynajmniej w svastikasana– siadzie skrzyżnym.
Wraz z pierwszymi dźwiękami dzwonków rozpoczyna się mantra. Długa, monotonna pieśń prowadzona głosem nauczyciela, do którego niczym do rzeki dołączają wysokie dziecięce głosy adeptów. Mali mnisi są zaspani, psotni, zainteresowani wszystkim, tylko nie nauką. Bo poranna ceremonia to także czas nauki gry na buddyjskich instrumentach: trąbkach, dzwonkach, talerzach, bębnach. Pomiędzy mantrami ćwiczą pod bacznym okiem nauczyciela. Moja obecność nikogo nie peszy, nic nie zmienia. Klasztorne życie toczy się normalnym trybem. Normalne życie, normalny czas, normalne dzieci.
Aleksandra Pawlicka