Raport z oblężonego umysłu. Pierwszy

38,00 

ILOŚĆ SZTUK
Bogdan Frymorgen (1962) – kurator i wydawca, autor albumów fotograficznych i wystaw, studiował anglistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Przez dwadzieścia cztery lata pracował dla Serwisu Światowego BBC. Mieszka w Londynie, jest korespondentem radia RMF FM. Współpracuje z wieloma instytucjami kulturalnymi w Polsce. Członek Związku Polskich Artystów Fotografików i rady nadzorczej Żydowskiego Muzeum Galicja w Krakowie.

Raport z oblężonego umysłu jest chronologicznym zbiorem felietonów, które powstawały od początku rosyjskiej agresji na Ukrainę. Wprawdzie Frymorgen relacjonował wydarzenia związane z wojną na antenie radia, te eseje nie wyszły spod pióra dziennikarza. Napisał je mężczyzna w starszym wieku  – mąż i ojciec. Także dziadek. Kronikarz i obywatel świata. To próba osobistego zmierzenia się energią, która w trzeciej dekadzie XXI wieku zepchnęła człowieka na skraj przepaści. Wydarzenia, miejsca i nazwiska tworzą w tej książce jedynie stelaż. Autor napina na nim emocje, reagując na doniesienia ze wschodu. Staje się echem wojny. Oblężony umysł Frymorgena jest uniwersalnym zapisem traumy, jaką zaserwowali światu bezlitośni ludzie.

Recenzja

Cenię pisarstwo Bogdana Frymorgena. Ufam bezgranicznie Autorowi, który dotyka spraw najważniejszych. Jest bezkompromisowy wobec zła. To bardzo ważne w świecie rozlicznych zależności, biznesów, transakcji, interesów. Potrzebujemy Frymorgenowych emocji, dygresji, protestów, postawy wyprostowanej.

          Ta niewielka książeczka jest uniwersalną historią wojen, przemocy, barbarzyństwa. Opowiada o konkretnej wojnie, wojnie Putina, heroicznej Ukrainie, ludzkiej solidarności i ludzkiej obojętności, ale również odsłania przed nami mechanizmy zbrodni, upodlenia, rozpadu człowieczeństwa, skłonności do bezgranicznego sadyzmu. Frymorgen notuje. Zbiera informacje. Wykorzystuje różnorodne źródła. Diagnozuje totalitarną Rosję. Odsłania kolejne pokłady oblężonego umysłu. Brzydzi się Putinem i jego karykaturalnymi akolitami. Oskarża. Demaskuje słabość rosyjskiej kultury, której wielkość i fascynujące piękno, nie zdołało wypracować etycznego nerwu, pozbawiło się wewnętrznego światła, szczerego krzyku, mogącego dotrzeć na Kreml, dotrzeć do zniewolonych Rosjan, szerzej otworzyć oczy i sumienia. Z tą inercją, obojętnością, niechęcią do obywatelskiego ryzyka Frymorgen nie może się pogodzić.

          To pisanie przypomina wojenny dziennik. Autor nie tworzy eseju o wojnie. Nie ma czasu na rozległe traktaty, finezyjne eseje. Wojna zmusza do lapidarności. To raczej zapiski prędkie, wyrwane nocy, zbyt leniwemu błogostanowi, dopadającemu szczęśliwym, sytych, bezpiecznych. Sporo tutaj brutalnych obrazów, bo wojna jest przecież brutalna, sporo ludzkiego bólu i strasznych świadectw, ale wojna nie ma nic z intelektualnego dyskursu, czy powabnej estetyki. Frymorgen dobrał się do naszych, europejskich sumień, do sumień zakłamanych decydentów, do sumień zdegradowanych i wybiórczych, dla których większość wojen jest zbyt odległych, zbyt abstrakcyjnych.

         Wrażliwy Pisarz, jak Kasandra, przestrzega, byśmy nie pocieszali się, że nasze miasta nie płoną, nasi współobywatele nie giną, nasze kobiety nie są gwałcone, nasze dzieci nie zapadają się w bezimiennych grobach. Przeciwnie. Los Ukraińców to zapowiedź płonącej Europy, coraz mniej odpornej na brunatną propagandę, coraz natarczywiej znużonej wolnością, demokracją, odpowiedzialnością za konkretną przestrzeń, własny los, ale także cywilizację opartą na czułości i szacunku. Czasami, mimochodem, wspomina Autor, trochę kontrapunktowo, o swojej blaknącej religijności, ale przecież jego kolejna książka jest głębokim, ewangelicznym świadectwem, przypowieścią o najmniejszych, których zabito, osaczono, sponiewierano. Najmniejsi, to przecież każdy z nas, to każdy kolejny Bóg, którego krzyżowanie nie ma kresu, którego zmartwychwstanie jest tylko krótkotrwałym ukojeniem. Żołdacy na Archimedesem. Żołdacy w Konstantynopolu. Żołdacy w Auschwitz, Katyniu, Srebrenicy. Żołdacy w Buczy. Miałkość masowej kultury, ta nasza codzienna nonszalancja, kolekcjonowanie błahych nawyków, egoizmów, narcyzmów, napotykają w Bogdanie Frymorgenie jednoznaczny sprzeciw. Bo jest wojna, czyli pożoga, i nie ma miejsca na żaden karnawał, żadne ucztowanie, bo wstydem jest opuścić mordowanych i bezbronnych. Także o tym jest ten wstrząsający raport.  Reszta należy już tylko do nas.

Dariusz Łukaszewski
“Bogdan Frymorgen ma rzadki talent dostrzegania drobiazgów, wyławiania pojedynczych gestów, uczuć skrytych w głębi źrenic. Potrafi je przekuć w symbole, uczynić z nich ważny przekaz. Bo wojna to nie tylko walka dwóch armii, to przede wszystkim setki tysięcy pojedynczych dramatów, także tych nigdy nie do odwrócenia; śmierci, okaleczeń, traum, które rozciągną się na resztę życia. Niezwykle cenny jest krytycyzm autora, z jakim podchodzi do politycznych deklaracji przywódców państw, gdy dziwi się opieszałości w podejmowaniu decyzji o militarnym wsparciu Ukrainy, gdy woła niecierpliwie, że nadszedł czas na czyny, nie marnujmy go więc na pustą gadaninę. Z goryczą podsumowuje także wspólny zanik pamięci w kwestii budapeszteńskich deklaracji. Robi to oczywiście z klasą, nikogo nie obrażając, za to stanowczo, przytaczając na poparcie swojego stanowiska miażdżące fakty, mające siłę kamieni.
To żywe kadry historii. Tej wspólnej, wielkiej, i tych indywidualnych, wcale nie mniejszych gatunkowo. Gdy „Worek wielkości człowieka spada do długiego głębokiego dołu” wspólnej mogiły, spowija przecież ciało męża, ojca, brata, przyjaciela… który mógł żyć, gdyby nie chore ambicje dyktatora. Wobec wszechobecnej technologii, gdy nagrania z telefonu komórkowego w moment trafiają do ludzi na całym świecie, wszyscy jesteśmy po trosze uczestnikami dramatu, słyszymy okrzyki przerażenia, wybuchy, płacz, widzimy rozmazaną łzami krew. Nie da się tego odzobaczyć, zamknąć się w pancerzu obojętności nad filiżanką cappuccino z pianką. W nocnych koszmarach przeżywamy to jeszcze raz, na nowo, bez końca. Bogdan Frymorgen przytacza śnione przez siebie wojny, mamy okazję porównać je z tymi naszymi i poczuć ludzką wspólnotę. Są jednak tacy, na których te obrazy nie działają, tak, naprawdę są. I zastanawiam się nieraz, czy ten brak uczuć jest zakaźny niczym wirus, czy jest wyleczalny?
Dziękuję też za piękne słowa o ukraińskich kobietach, tych, które własnym ciałem chronią dzieci, i tych, które ramię w ramię z mężczyznami walczą na froncie z wrogiem. Doceniam też uważność na los wszystkich bez wyjątku. Autor niejeden raz rozważa sytuację rosyjskich jeńców, młodych chłopaków posłanych na śmierć. To trudne do oceny, na pewno nie zerojedynkowe zjawisko. Wielu z nich zostało zabitych przez własne oddziały, których zadaniem było odstrzeliwać dezerterów. Nie każdy chce zabijać. Choć takich co chcą jest po rosyjskiej stronie wystarczająco dużo. Gdzie są więc matki rosyjskich chłopców, gdzie ich dziewczyny i żony? Czemu wszyscy boją się do tego stopnia, że nawet perspektywa śmierci nie wyprowadzi ich na ulice rosyjskich miast? Czyżby propagandowy przekaz był tak przekonujący, że wyłączył ludziom funkcję myślenia? Biorąc pod uwagę ostatnie 8 lat w Polsce nie powinniśmy się chyba jednak temu dziwić. Autor rozmyśla nad kwestią odpowiedzialności rosyjskiej ludności i jest w tym surowy, gdyż nie sposób nie dostrzec, iż: „To olbrzymi kraj, w którym mieszkają sto czterdzieści cztery miliony ludzi. Mogą bezczynnie patrzeć na popełniane barbarzyństwa albo im się przeciwstawiać.” Można wiec zastanawiać się, co jest z tym narodem nie tak… I jeszcze jedno… jakże inaczej podchodzimy do wojny, gdy jest tuż za naszym progiem, gdy trzeba co i rusz podrywać maszyny, bowiem nieprzyjazne samoloty, a nawet zbłąkane rakiety, naruszają naszą przestrzeń powietrzną. To ciekawe spostrzeżenie, którego prawdziwość od jakiegoś czasu możemy testować na własnej skórze.
Zapiski Bogdana Frymorgena, poza szczerą emocjonalnością i udaną próbą ujęcia w literackie ramy, uporządkowania tego, co samo w sobie jest impulsywnym chaosem, stanowią odzwierciedlenie uważnego i nie dającego się łatwo oszukać grze pozorów umysłu dziennikarza, fotoreportera, człowieka o szerokich horyzontach, nie od dziś przyglądającego się światu. Stąd różnorodność poruszanych zagadnień, ale także rozpatrywanie każdego z nich w wielu kontekstach, unikanie wyciągania pochopnych wniosków z tego, co nad wyraz złożone i niejednoznaczne. Teksty obejmują zaledwie dwa pierwsze miesiące wojennej zawieruchy w Ukrainie, wiem, że pisane były, i są, przez cały czas. Słowo „pierwszy” dodane do tytułu, pozwala mieć nadzieję na kolejne publikacje, na co czekam, by móc znów porównać moje, i autora, odczucia oraz przewidywania sytuacji. Ta zaś wciąż dynamicznie się zmienia i domaga się, byśmy dotrzymywali kroku wydarzeniom i korygowali na bieżąco błędy w swoich wcześniejszych zapatrywaniach, niekiedy niestety naiwnych, powtarzając sobie: „tak łatwo nie zmęczysz mnie, wojno, nie doprowadzisz do znużenia. Tyle mogę dla ciebie zrobić.”
Sztukater
Waga 0,6 kg
Autor

Format

145 x 205 mm

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

ISBN

978-83-7866-599-1

Ilość stron

154

Rok wydania

2023

Może spodoba się również…