Sena

24,00 

ILOŚĆ SZTUK
Kategoria: Tag:
Bogdan Frymorgen (1962) – kurator i wydawca, autor albumów fotograficznych i wystaw, studiował anglistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Przez dwadzieścia cztery lata pracował dla Serwisu Światowego BBC. Mieszka w Londynie, jest korespondentem radia RMF FM. Współpracuje z wieloma instytucjami kulturalnymi w Polsce. Członek Związku Polskich Artystów Fotografików i rady nadzorczej Żydowskiego Muzeum Galicja w Krakowie.

Zawsze w takich chwilach człowiek liczy na to, że ktoś pomoże mu podjąć trudną decyzję. Patrzyliśmy bezradnie na Senę. Choć zazwyczaj dostawała szału w przychodni – nie lubiła wizyt u weterynarza – tym razem spokojnie leżała na metalowym stole. „Daj nam jakiś znak. Powiedz, że to słuszne, co zamierzamy zrobić” – szeptała do ucha Seny żona, wciągając w siebie cały jej zapach. Głaskaliśmy ją po głowie. Chwilami nasze dłonie spotykały się w przelotnym uścisku, choć oczy unikały spojrzenia. Wiedzieliśmy, że pomoc znikąd nie nadejdzie. Decyzja należała do nas.

[fragment książki]

 

RECENZJE

„Mam sukę Senę, ale nie jestem jej właścicielem. Brzydziłbym się takim układem. Bardziej to ja należę do niej niż ona do mnie. Dzięki psu moje życie stało się lepsze i pełniejsze – jakbym doświadczył istnienia równoległego świata” – pisze Bogdan Frymorgen w swojej książce Sena.

Miłość. Rozumna, wszechogarniająca, totalna. Miłość, w której są pokłady aktywnej czułości, złoża kochania kogoś, kto musi zgodnie z dyktatem natury, odejść pierwszy.

„Wiem, że istnieje bariera czasu i gatunku, której nie da się oszukać. Sena odejdzie przede mną. Pozostanie po niej zapach, legowisko i ogłuszająca pustka”.

Miłość międzygatunkowa. Czym jest dla człowieka to kochanie kogoś, kto ostatecznie człowiekiem nie jest i jego instynkt w pierwszej kolejności – jak pisze Frymorgen – idzie do brzucha, a potem dopiero do serca? Czym jest uczestniczenie w procesie odchodzenia kogoś z kim nie możemy wymieniać słów, które niosą w sobie ładunek znaczeń zrozumiały dla obu stron? Czym jest śmierć zwierzęcia, która jest dla nas śmiercią domownika, przyjaciółki, albo mówiąc wprost – bo przecież tak czujemy – śmierć człowieka? Bo w gasnących oczach psa, gaśnie takie samo życie. Doświadczyłem tego, kiedy na naszych rękach umierał nasz pies. Tak jak Senę Bohdana Frymorgena zabił go nowotwór. Zostaliśmy z tą śmiercią jak z ciemną chmurą, która na zawsze już zadomowiła się na niebie, po którym płyną nasze sprawy.

Frymorgen napisał kilkadziesiąt stron prozy, która jest poematem o miłości, pamięci i utracie. Jest w tej opowieści naturalna i pogłębiona elegijność. Frymorgen świetnie czuje się w tej formule. Tyle że w Senie – takie mam przeczucie – wszytko wydarza się naprawdę. Nie ma tutaj miejsca na zmyślenie. Jest ckliwość, która zdarza się Frymorgenowi, kiedy pisze o sprawach ostatecznych. Ale to jest ckliwość pięknie skrojona. Ckliwość uzasadniona, bo jak pisze Frymorgen:

„Łatwo uwierzyć, że pies jest człowiekiem. Wydaje nam się, że milczy bo nie ma nic do powiedzenia. Widzimy w nim siebie”.

Z drugiej strony świadomość, że pozostajemy w jakimś obszarze w innych wymiarach. Nasze kosmosy to są jednak światy równoległe. Frymorgen doskonale to obrazuje, ukazując psa jako kogoś, kto jest dla „stada” spoiwem.

Wspaniałe, oszczędne w środkach epitafium dla kogoś, kto był nie tylko przyjaciółką, ale też – a może przede wszystkim – nauczycielką istotności i uważności.

Koniecznie przeczytajcie. Cudowne świadectwo ludzkiej dobroci i psiej mądrości.

Marcin Zegadło

 

Kilka tekstów, kilka zdjęć, niewiele ponad trzydzieści stron. Ktoś mógłby rzec, że to mało, a jednak nie jest to niewiele. Bo słowa mierzące się z ostatecznością pożegnania, rozrastają się, symbolicznie zwiększają swoją objętość, przywołują obrazy własnych doświadczeń, dzięki którym rozstanie opisane w książce zamienia się w ponowne przeżywanie tego odchodzenia, jakiego być może i my byliśmy świadkami. Bogdan Frymorgen opowiada o śmierci psa. Tytuł publikacji to imię zwierzęcia. Kolejne teksty, poprzedzone charakterystycznymi, nieco zamglonymi, a przez to sugerującymi ów stan „pomiędzy”, zdjęciami, to próba opowiedzenia sobie, ale i psu, którego już nie ma, co się właściwie stało. To intymne świadectwo ludzko-zwierzęcej przyjaźni, nieprzygotowania do rozstania, braku akceptacji końca, próba rekonstrukcji rytuałów codzienności znaczonych psim towarzyszeniem, i wreszcie stopniowe odkrywanie namacalnego niemalże charakteru samotności, która otacza i osacza po odejściu Seny. Autor nie nadużywa wielkich słów, nie epatuje emocjami, nie narzuca czytelnikowi swojej rozpaczy, a jednak gdzieś w tle tego krótkiego zbioru impresji o śmierci kryje się głęboka prawda o tym, co najważniejsze, co pokazuje nam sens istnienia, co otwiera na inność i pozwala na oswojenie w bliskości i byciu razem.

Sena to publikacja, której siła oddziaływania i uniwersalność przesłania zostały potwierdzone najpierw w mediach społecznościowych (pierwodruk), potem w formie książkowej. Jednak nie tylko w tym podwójnym umiejscowieniu zawiera się istotny punkt zaczepienia, dzięki któremu współczujemy, współodczuwamy, dzielimy emocje. Frymorgenowi udaje się także wyeksponować ważność zwyczajności i istnienia zwierzęcia, a upodmiotowienie w tym przypadku jest oczywistością, dzięki której biografia Seny wybrzmiewa mocniej i bardziej przejmująco.

Bernadetta Darska

 

Mikroskopijna książeczka. Trzydzieści kilka stron. Psie artefakty. Sena to wyżeł, właściwie wyżlica. Trochę pies. Trochę człowiek. Na pewno przyjaciel, to znaczy ten, który dyskretnie wypełnia świat. Tej opowieści nie powstydziłby się najznakomitszy pisarz. Cicha. Oszczędna. Zmysłowa. Czysta. Potrzebna światu przypowieść. Tak, przypowieść, bo to jednak jest coś więcej. Tyle tutaj zapachów. Wspólnych bliskości. Dozgonnej wierności. Metafizycznej powagi. Codziennej rubaszności. Znakomita, mistrzowska lekcja wrażliwości. Niesłychane studium uważności, jakiegoś archaicznego zmysłu obserwacji. To także oda do miłości. Do empatii, która otwiera ludzkie i psie serce. To również epitafium, gdy śmierć przemienia się w bolesny brak, wszędobylską tęsknotę, niespodziewane przypominanie głosów, spojrzeń, pieszczot, drobiazgów, rytuałów, obrazów, dotyków, zapachów, przyzwyczajeń, lęków, rozpadu, ostatecznej klęski. Pies i człowiek. Podobne ekspresje. Podobne choroby. Podobne intuicje. Podobne niezdarności. Podobne umieranie. Być może, ta książeczka, to spóźniona cząstka którejś, albo zupełnie nowej, Ewangelii. Może to dawno przepadły, i cudem odzyskany, traktat franciszkański, albo stoicka księga odkryta przez światłego badacza, a może doskonały, w swojej zaskakującej, klarownej mikroformie, hymn do kruchości świata, i równie kruchej miłości, dającej jednak odrobinę spokoju, odrobinę nadziei, trwalszy sen. Ten znakomity tekst odmienia czytelnika. Potwierdza moc prawdziwej literatury i autentycznego świadectwa. Potwierdza również, że nasze tęsknoty do dobra nie zostały wymyślone, ale naprawdę podtrzymują rozchwiane, egzystencjalne fundamenty. Piszę to wszystko, i sam już nie dowierzam, w sens tego trudu, szukania odpowiednich słów. Nadciąga złowroga zima, i wojna jest tak blisko. Zapadamy się głębiej, głębiej, a dyktatorzy próbują przechytrzyć los. Wypadałoby spasować. Kłaniać się demonom. Szukać bezpiecznego legowiska. Znieruchomieć. Zapomnieć baśnie i legendy. Ale Sena stała się ważna również dla mnie. Otworzyła pamięć. Uruchomiła wspomnienia. Gdzie się podziały moje psy: figlarna Kropka, wierna Neris, niesforny Profesor? Dokąd powędrowały moje święte koty, dachowce i te niebieskie, brytyjskie, krótkowłose, te od krwawych wojen z kolonią groźnych szczurów, i te od komicznej drzemki, albo szalonej gonitwy za kolorową piłeczką. Drodzy rodzice, uczniowie, których już nie znam, zatroskani dyrektorzy porządnych szkół, nauczyciele, Mi przeczytają. Powinna wystarczyć za wiele innych, bezdusznych lekcji. Może warto o niej porozmawiać, albo zachęcić uczniów do utrwalenia historii innych czworonogów, tak łatwo niknących w rozległej bezpamięci. Bogdan Frymorgen ocalił w swoim arcydziele miłość, która jest najważniejsza. Zniósł utrwalone ludzkie przewagi, i bardzo pryncypialnie przypomniał o głębokim pokrewieństwie wszelkich istot obdarzonych życiem. Być może, to najważniejsza lekcja, jakiej możemy jeszcze doświadczyć. I bardzo za tę lekcję, i Autorowi, i Senie, dziękuję.

Dariusz Łukaszewski

„Sena” to przepiękna proza elegijna, pieśń tęsknoty, która nigdy nie zostanie zaspokojona, którą jednak trzeba wyrazić, by nie zatopiła nam serca. Sena to imię wyżlicy. Co znaczy, wie tylko syn autora, Bogdana Frymorgena, gdyż to on ochrzcił nowego członka rodziny. Ale może nawet i on nie wie, czemu akurat to słowo, spośród tylu innych, wymknęło mu się jakby samo, wręcz wyskoczyło z ust. I okazało się, że psina jest jak najbardziej Seną i tylko Seną, ponieważ imiona poszukują dla siebie idealnego podmiotu, z którym stworzą symbiozę, wymieniając się wzajemnie energią.

 

       Seny już nie ma. Zabrał ją rak, bezlitosny kancer, na którym uczucia nie robią wrażenia. A jednak Sena na swój sposób też jest. W zapachu koca, w zapomnianej zabawce, która utkwiła niegdyś za pralką, a teraz jakimś cudem się odnalazła. We wspomnieniach, które atakują podczas, samotnego dzisiaj, spaceru w parku, gdy ręka mimowolnie sięga do kieszeni w poszukiwaniu smyczy, a usta same układają się do gwizdnięcia. I dobrze, że atakują, bo przywołują obraz wiernych ślepi i dotyk szorstkiego języka na policzku.

 

       Są za to liczne zdjęcia. Sena na kanapie, wygodnie umoszczona, zwinięta w miękki kłębek, spokojna. Sena w galopie, z rozwianymi uszami i otwartą na wiatr mordką. Pan jest fotografem. Ma dobre oko, potrafi wykadrować, złapać idealne oświetlenie, by zatrzymać chwilę, uwiecznić czas, gdy… no tak, ale o tym się wówczas nie myśli. Nasz towarzysz jest z nami, tu i teraz, to pewnik, constans i stała, której zmiany nie śmiemy zakładać.

 

       Wszyscy z nas, przyjaciół (nie właścicieli – w żadnym razie!) psa lub kota, znamy te uczucia. Wiemy, że otwierając rano oczy natychmiast napotkamy wyczekujące spojrzenie pupila. Pamiętamy, jak w trudnych chwilach zlizywał nam słone łzy z policzków. Jak w chorobie czuwał przy łóżku, albo tuż obok, na poduszce, nad spokojem naszego snu i zawsze wiedział przed czasem, że dzieci wracają do domu.

 

       To hołd złożony miłości i przywiązaniu, lojalności i bezinteresownemu oddaniu. Hołd, który pragnę zadedykować też moim przyjaciołom, których musiałam pożegnać: suni Majce i kotu Arnoldowi. Nie potrafiłabym o nich tak pięknie napisać, a mniej pięknie bym nie chciała. Także, jak wielu z nas, mam zdjęcia – pamiątki, do których powracam, które nie pozwalają wspomnieniom wyblaknąć i, niczym biegły konserwator, nakładają na nie nowe warstwy werniksu.

 

       To bardzo czuła opowieść, autor nie wstydzi się swych uczuć i nie kryje ich, one są dowodem jego człowieczeństwa i zdolności do obdarzania miłością. Bo pies to też człowiek, tyle że bez większości naszych ludzkich przywar. Więź, jaką nawiązujemy, jest głęboka i na wskroś prawdziwa. Nie powiem, że bezinteresowna, gdyż potrzebujemy siebie nawzajem, więc jest w tym jakiś interes. Ale bardziej ze strony człowieka, gdyż pies, nawet gdy nie bardzo ma za co, i tak nas kocha. Jesteśmy dlań całym światem, podczas gdy on musi dzielić się nami z innymi.

 

       Wspomnienie o Senie ma w sobie wiele poezji, jest liryczne i nostalgiczne, jest potrzebą i lekarstwem na ból. Dzieląc się nim, zamykając je w formie pisanej, autor Senę unieśmiertelnia, zostawia ją nam, a my poniesiemy ją dalej. Bo Sena to pies-symbol, obraz wszystkich naszych utraconych zwierzęcych przyjaciół.

SZTUKATER

Autor

Fotografie

Bogdan Frymorgen

Oprawa

miękka

Format

120 x 205 mm

Ilość stron

44

ISBN

978-83-7866-517-5

Rok wydania

2022

Może spodoba się również…