Zawsze w takich chwilach człowiek liczy na to, że ktoś pomoże mu podjąć trudną decyzję. Patrzyliśmy bezradnie na Senę. Choć zazwyczaj dostawała szału w przychodni – nie lubiła wizyt u weterynarza – tym razem spokojnie leżała na metalowym stole. „Daj nam jakiś znak. Powiedz, że to słuszne, co zamierzamy zrobić” – szeptała do ucha Seny żona, wciągając w siebie cały jej zapach. Głaskaliśmy ją po głowie. Chwilami nasze dłonie spotykały się w przelotnym uścisku, choć oczy unikały spojrzenia. Wiedzieliśmy, że pomoc znikąd nie nadejdzie. Decyzja należała do nas.
[fragment książki]
RECENZJE
„Mam sukę Senę, ale nie jestem jej właścicielem. Brzydziłbym się takim układem. Bardziej to ja należę do niej niż ona do mnie. Dzięki psu moje życie stało się lepsze i pełniejsze – jakbym doświadczył istnienia równoległego świata” – pisze Bogdan Frymorgen w swojej książce Sena.
Miłość. Rozumna, wszechogarniająca, totalna. Miłość, w której są pokłady aktywnej czułości, złoża kochania kogoś, kto musi zgodnie z dyktatem natury, odejść pierwszy.
„Wiem, że istnieje bariera czasu i gatunku, której nie da się oszukać. Sena odejdzie przede mną. Pozostanie po niej zapach, legowisko i ogłuszająca pustka”.
Miłość międzygatunkowa. Czym jest dla człowieka to kochanie kogoś, kto ostatecznie człowiekiem nie jest i jego instynkt w pierwszej kolejności – jak pisze Frymorgen – idzie do brzucha, a potem dopiero do serca? Czym jest uczestniczenie w procesie odchodzenia kogoś z kim nie możemy wymieniać słów, które niosą w sobie ładunek znaczeń zrozumiały dla obu stron? Czym jest śmierć zwierzęcia, która jest dla nas śmiercią domownika, przyjaciółki, albo mówiąc wprost – bo przecież tak czujemy – śmierć człowieka? Bo w gasnących oczach psa, gaśnie takie samo życie. Doświadczyłem tego, kiedy na naszych rękach umierał nasz pies. Tak jak Senę Bohdana Frymorgena zabił go nowotwór. Zostaliśmy z tą śmiercią jak z ciemną chmurą, która na zawsze już zadomowiła się na niebie, po którym płyną nasze sprawy.
Frymorgen napisał kilkadziesiąt stron prozy, która jest poematem o miłości, pamięci i utracie. Jest w tej opowieści naturalna i pogłębiona elegijność. Frymorgen świetnie czuje się w tej formule. Tyle że w Senie – takie mam przeczucie – wszytko wydarza się naprawdę. Nie ma tutaj miejsca na zmyślenie. Jest ckliwość, która zdarza się Frymorgenowi, kiedy pisze o sprawach ostatecznych. Ale to jest ckliwość pięknie skrojona. Ckliwość uzasadniona, bo jak pisze Frymorgen:
„Łatwo uwierzyć, że pies jest człowiekiem. Wydaje nam się, że milczy bo nie ma nic do powiedzenia. Widzimy w nim siebie”.
Z drugiej strony świadomość, że pozostajemy w jakimś obszarze w innych wymiarach. Nasze kosmosy to są jednak światy równoległe. Frymorgen doskonale to obrazuje, ukazując psa jako kogoś, kto jest dla „stada” spoiwem.
Wspaniałe, oszczędne w środkach epitafium dla kogoś, kto był nie tylko przyjaciółką, ale też – a może przede wszystkim – nauczycielką istotności i uważności.
Koniecznie przeczytajcie. Cudowne świadectwo ludzkiej dobroci i psiej mądrości.
Marcin Zegadło