Frymografia

38,00 

ILOŚĆ SZTUK
Bogdan Frymorgen (1962) – kurator i wydawca, autor albumów fotograficznych i wystaw, studiował anglistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Przez dwadzieścia cztery lata pracował dla Serwisu Światowego BBC. Mieszka w Londynie, jest korespondentem radia RMF FM. Współpracuje z wieloma instytucjami kulturalnymi w Polsce. Członek Związku Polskich Artystów Fotografików i rady nadzorczej Żydowskiego Muzeum Galicja w Krakowie.

Frymografia jest wielowątkowym esejem o postrzeganiu świata i osobistym przeżywaniu fotografii. Korzystając z pretekstu, jakim są zdjęcia, autor opisuje subiektywną relację z rzeczywistością za pośrednictwem aparatu. Kieruje obiektyw na rzeczy duże i małe. Na miejsca i na człowieka. Także na siebie. Prawdziwym bohaterem książki jest życie.

W swej ascetycznej prozie Bogdan Frymorgen przenosi nas w czasie i przestrzeni, żongluje historią i współczesnością, opowiada o rytuale przejścia z fotografii amatorskiej do dojrzałej. Frymografia śledzi powstawanie stylu i towarzyszy zdjęciom w ich wielorakich odsłonach. W kilkudziesięciu skromnie ilustrowanych opowieściach wyłania się obraz fotografa pełniącego misję. Frymorgen służy fotografii – tak sam siebie określa.

Jest dziennikarzem z wieloletnim stażem, londyńskim korespondentem radia RMF FM. Ma na swoim koncie kilka wystaw i albumów. Zajmuje się też nadzorem projektów fotograficznych i literackich. Ojciec i mąż, od niedawna dziadek, ciekawy świata podróżnik. Wszystkie te aspekty znajdują odzwierciedlenie w tekstach. Zdjęcia i proza Frymorgena uniwersalizują człowieka. Opisują jego kondycję w różnych kontekstach. Miejsce akcji nigdy nie jest wyłącznie miejscem. Czas przestaje być linearny. Fotograf tylko pozornie fotografuje. W rzeczywistości porządkuje świat na swoich zasadach.

Aparat to młotek, a zdjęcie to gwóźdź – podkreśla Frymorgen, stroniąc od fetyszyzowania technicznego aspektu współczesnej fotografii. Unika stereotypów – w tej książce nie znajdziecie wiele informacji o sprzęcie. Autor wprowadza natomiast pojęcia kadru pierwotnego i pre-wizualizacji – które pomagają mu w uzyskaniu twórczej konsekwencji. Fotografia jest też dla Frymorgena formą terapii. To narzędzie do godzenia się lub rozliczania z przeszłością. To także kryształowa kula, o czym dowiadujemy się często dopiero po latach.

Frymografia opowiada również o szukaniu kontaktu z przeszłością: to Lanckorona widziana oczami prababki czy Chorwacja rozliczana z wojennych grzechów surowym obiektywem dziennikarza. To Londyn – miasto Frymorgena – które sam nazywa potworem i tak je fotografuje. Plac w Marrakeszu staje się dla niego partią szachów, a mazurska wioska opowieścią o nieuchronnych zmianach. Frymorgen, zabiera nas także dosłownie w podróż dookoła świata, choć robi to przewrotnie. Różnicuje swój styl – poetycka proza opowiadań przeplata się z reportażowym spojrzeniem. W tle zawsze jest obraz – zawsze inny – tętniący muzyką, ogłuszający pustką czy ociekający terrorem.

Frymorgen umiejętnie dobiera słowa. Podobnie jak w swojej fotografii, także w pisarstwie wyznaje zasadę: mniej to więcej. W końcu rozlicza się sam ze sobą, pisząc o kosztach, jakie z uwagi na jego pasję poniosła cała rodzina. To szczera i odważna proza, w której dużo jest światła i cienia.

 

RECENZJE

Odwiedziłem sklep Leici w Warszawie, z którego gościnności zdarza mi się korzystać, anektując go na błyskawiczne studio do moich portretów. W tym samym miejscu jest też księgarnia fotograficzna. Znam ją doskonale, ale rzadko sięgam po którąkolwiek z książek na półce. Jest tam miejsce, w którym wystawiane są nowości. Jedna z nich zaczęła do mnie szeptać, jak już dawno żadna nie szeptała. Wydawało mi się kiedyś, że kupować książki można do końca życia. Ale kilka lat temu poczułem, że może zabraknąć mi czasu, bym wszystkie przeczytał i dlatego teraz kupuję tylko te, które szepczą do mnie w na tyle wyjątkowy sposób, że postanawiam uczynić je partnerkami na resztę życia. Cóż za poligamia! Zauważyłem przy okazji, że książki są kobietami, albumy to faceci.

Ale do rzeczy. Nabyłem Frymografię autorstwa Bogdana Frymorgena. Przeczytałem kilka słów na jej obwolucie i nieodparcie poczułem, że powinienem przeczytać wszystko. Nie myliłem się. Cóż to była za rozkosz. Jakbym zanurzył się we wszystkich moich własnych przemyśleniach, zresztą dotyczących nie tylko fotografowania, z tą „drobną” różnicą, że zawarte we Frymografii eseje ubrane są w zdecydowanie piękniejsze słowa, niż emocje, nieskładnie układające się w mojej głowie lub równie nieskładne wypowiedzi. To było bardzo przyjemne uczucie przekonać się, że gdzieś na świecie jest ktoś, kto, mimo iż uprawia trochę odmienny sposób utrwalania rzeczywistości, o samym procesie myśli identycznie. Dziękuję! Nie będę pisał, w których miejscach czułem to najmocniej, bo musiałbym zacytować prawie całą Frymografię.

Przytoczę tu tylko jedną historię z mojego fotograficzno-ojcowskiego życia (mam jednego syna, a opowieści ojcowskie we Frymorgrafii są piękne). To coś najdobitniej chyba świadczy o moim myśleniu o fotografii. Franek miał może 6–7 lat. Z klocków lego zbudował mi piękny aparat i stanowczo zakomunikował, że mam zabierać ten aparat na każdą sesję i robić nim tylko jedno zdjęcie, które będzie mi na zawsze zostawało w głowie. Długo ten aparat nosiłem ze sobą i choć fizycznie już tego nie robię, często li tylko własnej głowy staram się używać do fotografowania otaczającego mnie świata. Raz jeszcze dziękuję Ci Bogdanie za tę literacką i fotograficzną ucztę!

Czasy są takie, jakie są. Jest już prawie tylu fotografów, co ludzi na świecie. Wśród nich wielu, którym się wydaję, że posiedli „tajemną” wiedzę na tyle, że mogą ją głosić w różnego rodzaju poradnikach. Te z kolei ograniczają się z reguły do czysto technicznych wskazówek. Niewiele jest takich książek, jak Frymografia, które w prosty i piękny sposób mówią nie tyle o tym, gdzie w aparacie znajduje się spust migawki, a po co tak naprawdę ten spust naciskać. Zbiór esejów Bogdana Frymorgena powinien być lekturą obowiązkową dla tych wszystkich, którzy zadają sobie takie właśnie pytanie. Ci pierwsi, tej książki nie zrozumieją.

Jacek Poremba
https://www.facebook.com/JacekPoremba
http://www.jacekporemba.com/

 

Jeszcze jedna, niezwykła książeczka Bogdana Frymorgena. To zbiór esejów, może jeden, wielowątkowy, dygresyjny esej, poświęcony fotografowaniu. Poprzednią rzecz, czuły traktat o miłości człowieka do psa, czytałem odurzony, trochę jak uczeń, odkrywający, dzięki Mistrzowi, prawdy dawno zapomniane. Nie wiedziałem nawet, nie pamiętałem, że Frymografie są już w moje biblioteczce. Zamierzałem zamówić, Sena nie dawała spokoju, Autor intrygował, ale dni nakładały się na siebie, mnożyły zdarzenia, sypały się zewsząd pytajniki i niepewności. Jakież było zdziwienie, gdy Frymografie objawiły się na półce, obecne nie wiedzieć od kiedy, nienaturalnie cierpliwe, wciśnięte pomiędzy dawno zapomniane słowniki.

Dziwne są nasze relacje z książkami, odległymi Autorami, zasłyszanymi tytułami, czytelniczą obsesją, stęsknioną do księgi, która mogłaby nadać sens, odrobinę wyjaśnić, otworzyć nową, wiarygodną perspektywę. Proza Frymorgena, z niejedną, złotą nicią poezji, szczera, ceniąca ciszę i dystans, tak bardzo bliska niepretensjonalnej rozmowie, mogłaby znaleźć się w zestawie pism mądrościowych, niosącym ulgę przeróżnym życiowym rozbitkom, tracącym radość, gubiącym smak życia, zanadto przezornym, czekającym już tylko na zmatowiałą starość. Raz pisze o psie, innym razem o sztuce fotografowania. I łamie wszelkie szablony. Ponad wszystko stawia wolność, swobodnym wybór, indywidualną drogę. Dopowiada. Podróżuje. Przywołuje detale, emocje, impresje, czernie, biele, zapachy, smaki, paradoksy. Frymografia mogła stać się jeszcze jednym, nudnym podręcznikiem, cenionym przez nudziarzy i formalistów, poszatkowanym na dziesiątki opowiastek o technikaliach, odległościach, przesłonach, filtrach, matrycach, samowyzwalaczach. Nic z tych rzeczy. Te wspaniałe rozważania sięgają do trwalszych źródeł, przepełnione są empatią do osób i miejsc, odkrywają wartość taktu i dyskrecji, upominają się o pokorę, szukają głębszych motywacji, odmiennego rozumienia samej fotografii, która daje szansę na przetrwanie, ale może również, zbyt łatwo, zbyt lekkomyślnie, przemienić się w manieryczną natarczywość, koturnową skłonność do bezwstydnego podglądactwa.

Wszystko w tej książce jest subtelne. I satysfakcje, i winy, i nadzieje, i rachunki sumienia, i pamięć, i zgoda na jej przemijanie, i dedykacja, która łączy poprzednie i teraźniejsze rozmyślania. Dziękując Autorowi, wspominając z kronikarskiego obowiązku również Wojciecha Ornata, życzliwego Wydawcę, polecam najserdeczniej tę wartościową, i bardzo pięknie napisaną książkę.

Dariusz Łukaszewski

“Fotografia, czyli rysowanie za pomocą światła, lada moment skończy 200 lat. Jest jednak stale młoda, gdyż nie daje się zatrzymać w poszukiwaniu coraz to nowych, ciekawszych i bardziej nowatorskich form i tematów. Dokument, wierna rejestracja rzeczywistości, zatrzymanie w kadrze ulotnej chwili…
Czymkolwiek by ona nie była, z drugiej strony aparatu zawsze stoi człowiek, ze swoją historią, punktem widzenia, upodobaniem estetycznym i wrażliwością. W każdej fotografii zostawia kawałek siebie. To podobnie jak z każdą inną twórczością: malarstwem, muzyką, literaturą. Autor przefiltrowuje to co widzi i co chce uwiecznić poprzez czułość własnego wewnętrznego oka, odkrywając przed nami trochę własnej intymności.
Stąd też tak uderzyła mnie prawda zawarta w apelu wystosowanym przez Bogdana Frymorgena o nie uleganie presji mody, presji oczekiwań czy też własnym zauroczeniom czyjąś twórczością. Choćby była najlepsza, nie jest nasza, lecz osobna. „Nie miej cudzych bogów przed sobą i nie bądź bogiem dla innych.” Bądź sobą i wyrażaj siebie. Kto jak kto, ale nasz autor wie, co mówi. Pisze i fotografuje od lat. Jego podejście do fotografii jest osobiste i poszukujące, selektywne i wysmakowane. To frymografia Bogdana Frymorgena.
Od razu powiem, że nie jest to w żadnym razie poradnik fotograficzny, nie kładzie nacisku na technikę, na manualne operacje przy aparacie. Skupia się natomiast na filozofii i duchowości fotografii i fotografa, na kwestii wolności i dowolności, dorastania do pewnych tematów, a także rozwoju wewnętrznego, gdyż „Robiąc zdjęcia, dojrzewany nie tylko fotograficznie – dorastamy też jako ludzie.”
Bogdan Frymorgen odsłania się trochę przed nami, pokazuje, jak jego fotografowanie splata się z jego życiem, jak kadrowanie świata z gałęzi drzewa przy domu zamienił na profesjonalne kadrowanie przy pomocy przeznaczonego do tego narzędzia. Jednak różnica jest tu jedna – to drugie pozwala zatrzymać i utrwalić obraz, by później móc do niego powracać uruchamiając wspomnienia. Jedno i drugie będzie wszak tak samo frymorgenowe. I właśnie ten indywidualny ślad, jaki każdy z nas odciska na robionej przez siebie fotografii, ślad będący niczym linia papilarna, ma tak decydujące znaczenie.
Jak to się dzieje, że zdjęcia robione aparatem z tektury trafiły do historii fotografii, a te, które większość z nas robi nowoczesnymi cyfrówkami, pozostają w domowych archiwach albo co najwyżej zbierają swoją ilość lajków w mediach społecznościowych? Dlaczego tak duże wrażenie robi na nas akurat widok plątaniny szyn tramwajowych, albo samotnego drzewa pochylonego wiatrem, a nie dziesiątki zamieszczonych obok innych fotografii? Być może to właśnie przez nie przebija dusza artysty.
Gdy czytamy refleksje autora, nagle do dzisiaj dla nas całkiem zwyczajne fotografowanie zaczyna przypominać niezwykle skomplikowaną, delikatną, nieco magiczną materię. Jeśli chcemy, by zdjęcie odwdzięczyło się nam swoją prawdą, musimy do tejże materii podejść z pietyzmem i rozwagą. Nie wolno nam przedobrzyć, nałożyć nań własnych, gorączkowych oczekiwań.
Zdjęcia są ogromnym atutem tej książki, są różnorodne, a jednak daje się rozpoznać pewien charakterystyczny, frymorgenowy styl. Czarnobiałe pejzaże, fragmenty wyłuskane z otoczenia, gdyż autor nie tylko w rodzinnym rozgardiaszu nauczył się „szukać szczelin, w których huragan na moment usypiał”, sylwetki ludzkie zatrzymane w ruchu.
Inną formą artyzmu jest fotografowanie słowem. Bogdan Frymorgen bez wątpienia potrafi pisać co najmniej tak doskonale, jak fotografować. Podczas lektury, od razu jawią się nam przed oczami gotowe kadry, esencjonalne i lapidarne zarazem, skromne, a nasycone treścią. Tak jak samodyscypliny przestrzega operując migawką aparatu, tak też autor postępuje z piórem. Nic tu nie jest przegadane, choć informacji moc, do tego język poetycko metaforyczny, bez grama przy tym egzaltacji. To słowne pejzaże, nie landszafty. Czy wieś lanckorońska, która jest „przyklejonym do góry plastrem miodu”, czy bałkańskie piekło, albo północna Anglia, krakowski Kazimierz, bądź chłopiec – posąg owiany iberyjskim piaskiem, do każdego z tych zdjęć przyporządkowana jest konkretna historia, czas i miejsce. Choć jednocześnie autor przekonał się, że „Zdjęcia w pewnym sensie przypominają kota – mają więcej niż jedno życie. Zostają z nami na dłużej niż może się wydawać.”
Bardzo ważne są dla mnie fragmenty, które mówią, co powoduje, że akurat ten kadr wydaje się pchać przed nasze oczy, domaga się uwagi i uwiecznienia. Jeśli jesteśmy uważni i nie damy się przytłoczyć mnogości elementów, wyostrzymy spojrzenie, zawęzimy je do rzeczy istotnych, choćby nawet były bardzo małe, to nagroda nas nie minie. Bogdan Frymorgen, mam wrażenie, odnosi te spostrzeżenia nie tylko do fotografii, ale też do życia. Bo też i cała ta opowieść jest o życiu przecież, o człowieku, o pasji, o postrzeganiu świata, o indywidualnej wrażliwości i umiejętności panowania nad emocjami, byśmy to my zręcznie przekuwali je w działanie, a nie, by one nam narzucały własny dyktat.
Cóż można powiedzieć więcej poza stwierdzeniem, kolejny już raz, że Austeria pięknie wydała doskonałą książkę, napisaną przez „czułego narratora” i ozdobioną fragmentami przeszłości pozostawionymi na migawce aparatu i w sercu samego mistrza czyli frymografiami właśnie.”
sztukater.pl

Waga 0,4 kg
Wymiary 14,5 × 20,5 cm
Autor

Fotografie

Bogdan Frymorgen

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Ilość stron

166

ISBN

978-83-7866-549-6

Rok wydania

2022

Może spodoba się również…