Syrakuriozalnie

24,00 

ILOŚĆ SZTUK
Kategoria: Tag:
Bogdan Frymorgen (1962) – kurator i wydawca, autor albumów fotograficznych i wystaw, studiował anglistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Przez dwadzieścia cztery lata pracował dla Serwisu Światowego BBC. Mieszka w Londynie, jest korespondentem radia RMF FM. Współpracuje z wieloma instytucjami kulturalnymi w Polsce. Członek Związku Polskich Artystów Fotografików i rady nadzorczej Żydowskiego Muzeum Galicja w Krakowie.
Syrakuzy to miasto dwóch wysp – Sycylii i Ortygii, połączone aż dwoma bliźniaczymi mostami, to grecka spuścizna z włoskim wyrafinowaniem, choć właściwie Sycylia, jako autonomiczny region, ma swoją własną specyfikę.
Nie mamy w opowieści Bogdana Frymorgena nic z przewodnika zaopatrzonego w suche fakty, daty i przydatne dla turysty informacje. To Syrakuzy bardzo osobiste, zebrane i spisane ze wspomnień, wrażeń, pamiątek, ulotności, zbudowane na fundamentach sentymentu. Tu przemknęła jakaś myśl, tu słońce ozłociło płaty odłażącego tynku na kamieniu, tam czarny kot wyprężył grzbiet, a wiatr musnął chłodem dłoń, jak wtedy, gdy skapnęły na nią roztopione lody.
Równie ważne są tutaj zabytkowe kościoły, których kamienne ściany pamiętają czasy greckie, rzymskie, normańskie, więc do współczesności odnoszą się ze wzgardliwą obojętnością, co uśmiech sprzedawcy wina, codziennie witający spragnionego, zmęczonego upałem klienta, co słońce i zapach morza, wygrzane kamienie, łagodne dla bosych stóp, być może będące wspomnieniem czeluści Etny.
W słowach autora czuć radość życia, jaką wyzwalają Syrakuzy, ich łagodny klimat, przyjaźni mieszkańcy, „Wspaniałe żarcie!” i aromatyczne wino uderzające do głowy. Tutaj nawet bezpańskie psy są szczęśliwe.
Choć od trudnych, europejskich spraw nie da się uciec, Syrakuzy nie są bezludną wyspą. Pandemia dotarła nawet do tej idyllicznej krainy, jakby ciągle jeszcze drzemiącej w antyku, witającej wschodami słońca Archimedesa wynurzającego się z wanny. Nie dadzą o niej zapomnieć porzucone na ulicach, zmiętoszone maseczki, podskakujące nerwowo w podmuchach wiatru, bez energii, już niepotrzebne.
Słyszalny zaś od czasu do czasu melodyjny rosyjski nie kojarzy się nam już ani z Puszkinem ani z bogactwem Ermitażu, a z hukiem pocisków spadających na strwożone ukraińskie miasta, nie ze „Wspomnieniem ogrodu w Etten” van Gogha, a z obrazem dziecka przycupniętego w podziemiach metra z dłońmi obejmującymi głowę, z obrazem krwi i nienawiści.
Uchodźcza tułaczka, ta ukraińska do polskiej granicy, ale też ta bezwzględnie spychana z powrotem, obca, przerzucana przez płoty, na którą wrażliwość starają się w nas zabić, ta często kończąca się śmiercią w zimnym lesie. W myślach przywołują ją w syrakuzańskim raju twarze kelnerów, kucharzy, sprzedawców i sprzątaczy, tych, którzy są tutaj motorem życia, przyczyniając się do ogólnego dobrobytu. W dużej mierze to dzięki nim Syrakuzy pachną niczym kuchnia świata, wszystkimi aromatami, o jakich pomyślimy.
Kołyszą mnie te syrakuriozalne wersy leniwie i ciepło, każą oddać się marzeniom o słońcu, morzu, prosciutto i lodach pistacjowych z solą, choć u nas za oknem styczniowe ni to ni sio, ciemne i mokre, co teraz zastępuje zimę. Przypominają, że przecież jeszcze tyle do zobaczenia, do przeżycia, że warto czasem urwać się z codziennej smyczy, ruszyć tam, gdzie nas ciągnie przeczucie, wyłączyć internet i oddać się po prostu odczuwaniu, wyostrzyć spojrzenie na mnogość odcieni pejzażu, skupić się na wszystkim, co przemawia do naszych zmysłów, pozwolić przepływać i przenikać się zapachom, dźwiękom, uwolnić oddech i zwyczajnie docenić to, że „Ja – kromka chleba i ona – śmietankowe masło.”

 

Syrakuzy są bezpretensjonalne. To nie Wenecja z armią oszukańczych restauratorów i natrętnych gondolierów. Nie muszę łapać się za portfel ani uważać na słowa – jestem tu szanowanym gościem.  Najbardziej ujmuje mnie szczerość, z jaką mieszkańcy przyjmują komplementy. Lubią, gdy ktoś ich docenia. Nawet jeśli nie władają angielskim, ich język ciała mówi: grazie! Dwie butelki sycylijskiego wina za dziesięć euro? – po co płacić więcej, skoro lokalne jest dobre. Właściciel sklepu za rogiem jest nad wyraz cierpliwy. Nie ponagla. Pozwala mi wybierać. Zachodzę do niego codziennie. Nie znam jego imienia, ale uśmiech z pewnością zapamiętam. Żartujemy na migi. Prosi, żebym odwiedził go znowu.

Zatrzymujemy się u przyjaciół. Mieszkają niedaleko placu św. Filipa, z kościołem, który kiedyś był synagogą. W jego podziemiach znajduje się ponoć najstarsza mykwa w Syrakuzach. To dawna dzielnica żydowska. Internetowy sygnał gubi się w renesansowych murach.

 

Recenzje

Nigdy nie odwiedzę Sycylii. Jest za daleko. Jest wyspą. Zakarbowaną w wyobraźni, ale zanadto przesuniętą na południe. Zawsze chciałem tam pojechać. Przez długi czas pamiętałem nazwy greckich miast, greckich kolonii, rozproszonych po śródziemnomorskim świecie. Tęskniłem do wina, błękitnego nieba, ciasnych uliczek, skupionego Archimedesa, który nie rozpoznał kresu. Historia przemieszana z wulkanicznym dymem. Tradycja definiowana wszędobylską mafią oraz trzęsieniami ziemi. Grecja zmiksowana z Rzymem. Wyspa przycumowana do buta. Iwaszkiewicz i obfite przewodniki, po których jeszcze bardziej paraliżująca nieobecność. Pamięć nadwyrężona, a później już tylko dziurawa, z jedną, może kilkoma upartymi fastrygami.
Sycylia zawsze okazywała się zanadto detaliczna. Pomnożone nazwy, imiona, patroni kościołów, zabytki, gatunkowe nazwy oliwek i winorośli szybko okazywały się kłopotliwym balastem. Brakowało okna. Zwykłego okna, które dopiero teraz otworzył, tak dyskretnie i niespodziewanie, Bogdan Frymorgen. Jego sycylijskie lapidarium wynagrodziło moją nieskłonność do ryzykownych wojaży. Skąd ta nazwa: Syrokuriozalnie? Syrakuzy widoczne, to oczywiste. A część druga? Od kuriozalności? Od czegoś niespodziewanego? Od nieprzewidywalnych doznań? Może nie warto tak gorliwie szukać wyjaśnień. Ta książeczka nie jest dla kolejnych udręk, ale dla ekstazy, smaków, wysokiego nieba, dziwnej muzyki znaczonej klamerkami na zmyślonej pięciolinii.
Takiej Sycylii nam potrzeba, takich pokus, takiej symbiozy. Sycylii oznaczonej radosną obecnością, winem, niespieszną wędrówką, dwoma mostami, złuszczonym tynkiem, ulicznym spotkaniem. Sycylii lekkiej. Trochę frywolnej. Trochę zakochanej. Kapryśnej. Tajemniczej i swojskiej. Nie trzeba bawić się tutaj w archeologa, znawcę, badacza, muzealnika, kronikarza. Bogdanowi Frymorgenowi sprzyjają zresztą rozliczne bóstwa, otwierają przed jego tęsknotami i czystą intencją niejeden labirynt. Oto kamienie wędrowne: kafejki, pralnia, zmysły, Ortygia, morwy, zardzewiałe kłódki, światło, dużo światła, ale także zacieniony Caravaggio, księgarenka nieocenionych Ornatów, mocna kawa, doskonałe fotografie, piętrowe katakumby, palmy, architektoniczne eksperymenty, niecierpliwa Etna. Czuję jak pachnie ta rozgrzana, czysta ziemia, legendarna wyspa do której nie dotrę, obecna jednak jakoś mocniej, wyraźniej, przyjaźniej, dotykalnej, prawdziwiej, a wszystko dzięki tej kilkudniowej wędrówce, zapiskom czynionym w domu przyjaciół, maciupkiej przesyłce, która trafiła do mojego kurpiowskiego mini-centrum świata. Piszę kilkanaście zdań, jak tylko potrafię, byleby tylko pomniejszyć mój dług wobec Autora, Wydawcy i samej Wyspy. Dziękuję.
Dariusz Łukaszewski
Spacer.
Słowa nanizane na nitki. Korale myśli.
Wspomnienia, przypomnienia.
Przemykanie uliczkami wąskimi na łokieć.
Trzepot świeżego prania rozwieszonego na sznurku.
Zapach przypraw.
Życie.
Jest. Po prostu jest – życie samo w sobie. I on z żoną, turyści, którzy chłoną wszystkimi zmysłami, jakby puste miejsca w nich domagały się wypełnienia tym miejscem. By potem, gdy wrócą do nieuchronnej szarości codzienności, móc sięgać po te wewnętrzne obrazy.
On i ona. Razem od lat. „On – kromka chleba i ona – śmietankowe masło”. Jedność bez nudy, bez znużenia sobą. Żyją ze smakiem i wiecznie żywymi dziećmi w sobie, które zachwycają się każdym detalem i zaułkiem. A teraz są tu, w Syrakuzach, razem chodzą, pływają, rozmawiają, snują się w ciszy po mieście, które mówi za nich. Razem, zawsze razem. On i ona. Jej dłoń, kobieca w jego dłoni, męskiej, od lat tej samej. Bez nudy, bez potrzeby ucieczki, czy odpoczynku od siebie. Aż chciałoby się z niedowierzaniem zapytać – czy od zawsze?
Pewnie nie, bo życie trudne jest i pełne zakrętów jest, zza których to wyłaniają się niepoznane jeszcze emocje, kolory i możliwości. Ale dopłynęli do jednego portu – ich wspólnego. I teraz dryfują zaprzeczając teorii Archimedesa. Ich ciała drwią sobie z siły wyporu, bo nie mają ciężaru, bo szczęście nie waży. Ono jest lekkie, jak piana na wzburzonych falach morskich. To ludzie spełnieni, pogodzeni z życiem, wdzięczni za to, co mają, kim są i gdzie się znajdują. Takie ciała unoszą się ni to w wodzie, ni ponad nią…
Smaki chłoną nuty Bacha, nuty rozpasane, syte, osadzają się na skórze. To @bogdanfrymorgen
Zaczytujesz się w nim, a gdy kończysz zamykasz i siedzisz. Stopy odpoczywają po długim spacerze, do portu w tobie wpływają kutry myśli. To koniec rejsu, uf. „Zbawcza jest moc, która sprowadza człowieka na ziemię”, zwłaszcza czytelnika. Ale zastanawiasz się, jakby wyglądał dłuższy (książkowo grubszy) syrakuriozalny spacer z autorem. Co byście odkryli, czego posmakowali i jakie myśli by się w was pojawiły.
                                                                                                                                                                                                                            Sztukater.pl (Agnieszka Kusiak)
Waga 0,2 kg
Autor

Oprawa

miękka

Format

120 x 205 mm

Ilość stron

38

ISBN

978-83-7866-475-8

Język

polski

Rok wydania

2023

Może spodoba się również…